piątek, 12 czerwca 2015

Kronika Wolski #1 Korporacje czyli daj, ać ja forwarduję, a ty poczywaj

Na wolskie królestwo spadła plaga. Dopust boży powiedzieć można. Odmienił on Wolskę, którą zastał chałupniczą, a zostawił korporacyjną. Omamił magicznie, zwiódł na pokuszenie i zmienił na zawsze.Przygnał go wiatr odnowy, tęsknota za zachodnimi krajami. Za psi grosz mógł w Wolsce ów dopust się rozwijać. Dla wyrobników jednak grosz ten jest bardzo pociągający.

Górująca nad miasteczkiem wieża już z oddali mami i intryguje. Nienazwana siła przyciąga gawiedź każdego poranka.

"Przybywajcie licznie, przybywajcie tłumie!" wydaje się krzyczeć. "Nie porzucajcie nadziei!".

Młody goblin przekracza próg wieży. Starożytne schody pną się do góry, na każdej kondygnacji setki niezbadanych sal, do których goblin prawa wejść nie ma. Przez wieże przewija się tysiąc innych rezydentów, wszyscy porozumiewają się ze sobą za pomocą sekretnego języka będącego koniunkcją najstarszych run oraz plugawej mowy wyspiarzy z północnego zachodu. Goblin musi szybko przyswoić mowę, inaczej stanie się ofiarę wieży i odesłany do swego leża jako niegodzien. Szczęśliwie nauka idzie szybko, potworek zaczyna porozumiewać się jak jego brać i doznaje magicznego objawienia. Korpo-narzecze staje się jego narzeczem, używa go w rozmowach z innymi goblinami po pracy, w karczmie czy w zamtuzie.

Przecież, czy jest coś niezrozumiałego w zdaniu: "Daj, ać ja forwarduję, a ty poczywaj"?

Zielony kolega nie jest już bardzo zielony w materii swych dziennych obowiązków, bowiem wie już, gdzie kowalska kuźnia i palenisko jego. Tam kowal od świtu do szarówki uderza młotem. Uderza i uderzać będzie, aż mu palce spąsowieją.Dalej zaś bartnik miód pszczół swych dogląda, żeby się w cztery strony świata nie rozleciały psocić. I pszczół swych doglądać będzie, aż mu włosy nie wypadną. Szyldwach czuwa zaś nad całą zbieraniną i czasem tylko palcem pogrozi, a i z byka spojrzy. A to nie finisz tej hierarchii.

Na szczycie wieży niczym czarownik z Ozz siedzi za kurtyną pryncypał, suweren tej całej hecy. Niczyje oczy go nie widziały, niczym Sauron z dawnych legend i klechd starowinek, ukryty poza ramą opowieści. Czy istnieje? Jedni powiedzą, że tak, przeca skądś srebrny grosz musi się brać. Inni zaś na to, że gagatek wytworem wyobraźni jest, co by prosty lud w spokoju żył, iż ktoś pieczę sprawuje nad wieżą.

Niżej spoczywa zwierzchnik, ten najbardziej zapracowany, głowę łamiący nad sromotami i nieśpiący po nocach. Zbierających cięgi batem i dręczony rozgrzanymi do czerwoności obcęgami. Starający się zapanować nad goblinami, które do psot przywykłe, a do pracy niechętne. Czekający tylko, aż zjawi się młodszy i zdolniejszy, a jego głowa na palu się znajdzie. Żywot krótki acz nielichy. I opłacalny.

Jako że magiczna to wieża to i magik się znajdzie wśród bandy goblinów. Przeważnie kuglarz, zadziwiający gobliny sztuczką z lustrem i dymem. Sporadycznie wielki mag, arcymistrz wręcz, dla którego żadna robota nie stanowi problemu. Taki najczęściej długo nie porobi bo zawsze znajdzie się większa wieża. I hojniejsza płaca. Acz przyznać im trza - znają się na tym co robią.

Wieża, jak i królestwo pełno różnorakich dziwadeł. Ktoś być musi, żeby pod skrzydła je wziąć i troską otoczyć. A czasem lagą przez plecy smagnąć. Lider drużyny, tak zwie się ten psubrat, który olaboga, najczęściej niewiastą się okazuje. Zimną i duszy pozbawioną, materialnie chciwą i na obcasikach chodzącą. I chwalącą się w kantynie fikuśną parą nowych pantalonów przed swoimi kompankami.

A kogóż to lider w swej drużynie ma? A zazwyczaj młode, zielone gobliny uczące się, jak uderzać młotem tak, by pod koniec dnia palce nie bolały. Magów kilku zapewne, tych pośledniejszych i szalonych. Czasem jakiś ogr się trafi, ale to przypadkiem, z łapanki. I nie zabawi długo. Oczywiście grupa niziołów, tak nieciekawych, że aż język szkoda strzępić. Pracowitych za to i sumiennych. I bard jest, elokwentny, wesolutki i dowcipny. Spajający drużynę pogodą ducha i denerwujący czasem niemożebnie. I jeszcze paru takich i paru innych. Niby tacy sami, a jednak różni. I to dzięki tej bandzie, zgrai rozwrzeszczanej wieża ciągle stoi.

Harówa, orka i znój trwają do momentu, gdy trębacz sygnał da i koniec piątku odtrąbi. Wtedy fajrant. Laba. Z wieży wymknie się tłuszcza gromadnie, by w karczmie dać upust emocjom.

Tak z tygodnia na tydzień egzystencyja się toczy.

Konkluzja? Wszak o zabawę tam się rozchodzi. Pytanie, które wybrzmieć powinno taki jest: Czy jest życie po wieży?

Michał Koch



2 komentarze:

  1. Świetne! Cieszę się że tu trafiłam, czekam na kolejne części :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam! ;) Miło mi, że się podoba :) Blog będzie prześmiewczy i komentujący zarówno najnowsze wydarzenia jak i wszystko inne :) najnowszy wpis pod tym linkiem: http://rpwolska.blogspot.com/2015/06/wiesci-z-marchii-2-my-pola-nie-ustapim.html

      Usuń